Tetar Capitol Warszawa
“Pomalu…“, czyli antykryzysowy śmiech “na Capitolu“ “Pomalu, a jeszcze raz! w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Capitol w Warszawie. Pisze Krzysztof Rozner w portalu Kulturalna Warszawa.
«Pozazdrościłem wicepremierowi Pawlakowi mnogości jego recept na walkę z zaimportowanym zza wielkiej wody kryzysem. Nie wiem, jakie radykalne kroki podejmie w rozwiązywaniu gospodarczego krachu prezydent Obama i Kongres Stanów Zjednoczonych, z siedzibą w Capitolu. Dla współobywateli naszej RP mam swoją skromną receptę, by borykanie się z kryzysowym widmem rozpoczęli od profilaktycznej śmiechoterapii. I – pozostawiwszy Capitol waszyngtoński opiece opatrzności – udali się do warszawskiego Capitolu przy Marszałkowski¬ej 115.
Trafiamy tam, mówiąc bez ogródek, na sytuację naprawdę kryzysową. Niby, nie ma się z czego śmiać… Czwórka aktorów ma ostatnie przedpremierowe próby. Podczas jednej z nich artyście, będącemu zarazem reżyserem, definitywnie wysiada serducho i delikwent przechodzi nagle na drugą stronę tęczy. Zgroza. Hania, Olga i Robert są w kropce. Mają unijną dotację na czterosobowy spektakl (prawie dopięty), a nie mogą w żaden sposób znaleźć – wśród plejady polskiego aktorstwa – natychmiastowego dublera. Telefonują, przepytują, kombinują. Bez rezultatu. Marek nie może, bo nagrywa orędzie dla banku. Borys nie może, bo zajęty bardzo. Emilian nie może, bo właśnie robi kurs na operatora koparki, by dać sobie radę z prywatnym przedsięwzięciem (“Kamień… na kamieniu…“ czy coś w tym rodzaju). Piotrek nie może, bo zaproponowano mu rolę we włoskim serialu. Jaką? – No teraz to już chyba tylko Pana Boga! I w ogóle między Bałtykiem, Tatrami, Odrą i Bugiem nie ma już nikogo, kto mógłby (chciałby?) z nimi zagrać. Związane z przygotowaniem premiery ich perypetie są przedmiotem komedii (z piosenkami) Igora Šebo “Pomalu, a jeszcze raz“, demonstrowanej na deskach Teatru Capitol.
“Jeszcze tak nie było, żeby jakkolwiek nie było…“ – powiadał dobry wojak Szwejk. Ostatnią deską ratunku dla trójcy nieszczęśników okazuje się Czech, a właściwie mieszkający w Pradze Słowak, którego Olga poznała kiedyś, debiutując na Festiwalu Opolskim. Olga dzwoni, Igor (bo tak mu na imię) obiecuje, że przyjedzie. Wsiada w swoją Škodę 1200 i stawia się u progu Teatru “Tanie Dranie“ (!), gdyż tak zwie się czteroosobowa (ponownie) trupa. “Co to się działo, co się działo!..“ – śpiewał jeszcze przed Okrągłym Stołem Wojtek Młynarski. W “Pomalu, a jeszcze raz“ dzieje się przede wszystkim szybko, bo czas nagli. Igor, pełen talentów i chęci, po polsku piąte przez dziesiąte rozumie, ale nie mówi nic. Albo prawie nic. Ale co to za przeszkoda? – Sadities′ – próbuje (w powszechnie używanej kiedyś w całym obszarze państw RWPG ruszczyźnie) nawiązać kontakt Haneczka. – Dama prva! – kurtuazyjnie w mowie ojczystej Słowian znad Wełtawy odpowiada Igor. A dalej już poszłooo… Polacy dogadują się ze Słowakiem werbalnie i pozawerbalnie, obnażając przy okazji całe bogactwo różnic słowiańskich, bądź co bądź, języków. Ubawu przy tym, na każdym kroku, co niemiara. Razem z aktorami publika poznaje leksykalne sekrety terminologii rozmaitej – od frapującej sfery obcowania płci obojga po obszary okołopromilowe i wysokoprocentowe itd., itp. Prowadzi to do obustronnej, zgodnej w wymowie, niewybrednej, za to szczerości pełnej konstatacji: “Ale macie porąbany język!“. Czy ktoś z Państwa wie np., co w “narzeczu“ naszych południowych sąsiadów oznacza “mieć napad!“, nie wspominając już o wielu barwnych fonicznie i znaczeniowo innych przykładach? – Ano! – Przechodzimy, przy okazji “Pomalu…“ Wesoły kurs Przydatnej Czeszczyzny (WkPCz), a jeśli ktoś czegoś nie chwyci w lot, przewiduje się możliwość powtórki – “pomalu, a jeszcze raz“…
“Pomalu…“ to na poły teatr-story śpiewane. Wielce zgrabne (osobne brawa!) teksty piosenek napisał Robert Talarczyk (sceniczny Robert, równocześnie reżyser spektaklu), dysponujący ciepłym barytonem, nadto interpretujący własne teksty (“Gdy w twoje oko spoglądam nocą…“, a zwłaszcza traktujących o aktorskim wnętrzu “Komediantów“) z dużą wokalną kulturą. Autorem równie zgrabnej stylistycznie muzyki jest Jiri Toufar. Olga – Olga Bończyk głos ma nośny, ale interpretacyjnie i aktorsko raczej nie zachwyca. Momentami sprawia wrażenie nakręconej laleczki Barbie. (“Na scenie potrzebna jest dusza“ – taka kwestia pada podczas spektaklu). Tymczasem jej “Ščastny den′“ jest zaledwie letnią (w temperaturze uczuć) opowieścią o tęsknocie, z czego partnerujący artystce Igor Šebo (Igor) robi, przy minimalnych środkach, głosowo i scenicznie całą dramatyczną opowiastkę. Šebo generalnie odnajduje się na warszawskiej scenie znakomicie. Wkracza na nią jakby w biegu i takie tempo oraz formę zachowuje do końca. Ma niebywałe, co widać, ucho na każdy humorystyczny drobiazg, umiejętnie korzysta z niuansów tekstu i uwarunkowań scenicznej przestrzeni. A najważniejsze – jest naturalny, co wyraźnie procentuje.
Hanna Śleszyńska przechodzi w “Pomalu…“ samą siebie. Czegokolwiek się dotknie – błyszczy, cokolwiek zaśpiewa – dźwięczy dźwięcznie i wdzięcznie. Czy to, kiedy uczy Igora tańczyć (“Choreografia to moja pasja, z Fredem Astaire′m tańczyć bolero i Ginger stać się przez parę dni…“), czy to w przedfinałowym songu “Teatr jest lustrem“ (za który należałoby ją okrzyknąć nadwiślańską Lizą Minelli; Liza zaś niechże pozostałaby sobie hollywoodzką Hanną Śleszyńską). Co tam jakaś złota palemka z Cannes! Wyzłoconą palmę z ronda de Gaulle′a przyznałbym pani Haneczce za, wykonywaną w duecie z Olgą Bończyk, parodię operowego numeru (z paprykarzem szczecińskim w tle), oscylującą stylistycznie między “Strasznym dworem“ (cóż za pełen głębi vocal!) a “Madamą Butterfly“ . A za pełne tragizmu harakiri (za pomocą widelca) wręczyłbym złotego Oskara i Fryderyka jednocześnie.
“Współczesny humor to czasami skrywana rozpacz“ – odnotował Bertrand Russel. Do rozpaczy nam jeszcze dalej niż daleko, na rzekomy czy w pełni realny kryzys mamy, jak wspominałem, recepty rodzimych polityków, ale i swoje, w tym i te – ze wskazaniem na śmiechoterapię. Na warszawskim Capitolu śmiech jest zaraźliwy, w postępie geometrycznym ogarnia widzów od pierwszego rzędu po ostatni. “Pomalu, a jeszcze raz“ – w gruncie rzeczy rodzaj teatralnego “bawidełka“ – dowodnie uzmysławia, że gdzie jak gdzie, ale w teatrze wszystko jest możliwe. Nie ma sytuacji bez wyjścia, rzeczywistość zda się ułudą, ułuda staje się rzeczywistością.
“Bo teatr jest lustrem/ W nim przegląda się świat/ Więc nie myśl o jutrze/ Kiedy aktor dziś gra Starą baśń o miłości Lub zdradzie czy łzach/ Zamknij oczy na chwilę/ I marz…/ Bo teatr jest życiem/ Wszystko wokół to sen/ Więc trwaj w tym zachwycie/ Zagraj w jednej ze scen/ Możesz przecież być królem/ U twych stóp cały świat/ Zamknij oczy na chwilę/ I marz…“
Chwilo, trwaj…»
No Comments